Spisek koronacyjny

Nad bazyliką św. Jana w Warszawie powoli zapadał zmierzch. Panowała tam cisza, ciemność i spokój. Tylko maleńki kaganek pełgał przy wejściu do tajnej Sali w podziemiach. Sala miała chwalebną choć straszną historię. To tu zbierali się kiedyś spiskowcy planując zabójstwo satrapy i tyrana - cara samowładcy. To samo miało zdarzyć się dziś. Tylko bez cara.
Ciemne sylwetki w kapturach przemykały się chyłkiem zaułkami. Gdyby ktoś spostrzegawczy wykreślił ich trasy na mapie – linie wiodłyby do kluczowych w państwie resortów.
Tylko z Nowobogackiej nie wiódł żaden szlak. Prezes Kolanosław Klęczyński był na tym spotkaniu nieobecny. I tak by nie przyszedł, bo po pierwsze nic o nim nie wiedział – i tak miało pozostać, a po drugie cierpiał z bólu po udanej operacji w otwockim szpitalu.
W lochach kościoła św. Jana czekał już na nich On. Monitor Rytuałów. Dawny wielki Mistrz Zakonu imienia Che Guevary. Wielki Trzynasty. Doświadczony bojownik i mistrz skoków na główkę - Toni Rusiarewicz. Przyszedł wcześniej, aby tak jak zawsze obwąchać teren, wywieść w pole drony i zgubić ogon, który się za nim ciągnął.
„Ile to ogonów człowiek w życiu zgubił” – zamyślił się Toni nad historią swego barwnego życia. „Słuchaj no mój synu” – zwrócił się do siedzącego cichutko w kącie Józka Pacyngiera, który był jego asystentem.
„Kiedy uciekałem z internowania i gubiłem ogon, to Kiszczak tak się zdenerwował, że się przeziębię, że aż czarną Wołgę przysłał, żebym nie biegał po zaspach. Ach wtedy to były zaspy. Nie to co teraz” – rozmarzył się Rusiarewicz.
„O Wielki Trzynasty! Tyś powinien być wodzem tego Narodu, tyś jego najwybitniejszym synem i kochasz każdego jak ojciec najlepszy” – mówił szlochając Pacyngier, który przetarł zalane łzami binokle i dodał: „Zróbmy to już dzisiaj. Ja to zrobię”.
„Nie teraz mój synu” – odparł Rusiarewicz, który usłyszał dyskretny odgłos kroków w ciemności.
„Hasło!” - zawołał groźnie sokolooki oficer Straży Ochrony Przyrody pełniący dziś tymczasowo rolę odźwiernego.
Był jednym z najwybitniejszych oficerów w całej służbie. Jako jedyny potrafił parkować równolegle, miał nieodebrane prawo jazdy, wiedział jak nalać paliwo do baku służbowej limuzyny i nie skasował nikogo na pasach. Poza tym nie przejechał żadnego kota. Takich Kolanosław nie lubił i nakazał eliminować ze służby.
„Niżniekamsk!” odpowiedziała zakapturzona postać. Oficer zerknął bezradnie na Rusiarewicza.
„Smoleńsk, do cholery! Tak trudno zapamiętać?” - warknął Rusiarewicz.
No dobrze „Smoleńsk”, odpowiedział pierwszy z przybyłych – Zbytomir Zero. Tak zwany magister prawa. Nie miał głowy do takich rzeczy jak hasła. Od takich spraw miał zawsze prokuratorów. Jeden czyścił mu buty, drugi prasował garnitur, trzeci pamiętał hasła, czwarty... Czwarty chyba pamiętał o tym, co robi pozostałych trzydziestu – zamyślił się Zero. Kiedyś miał przy sobie wiernego zastępcę Fryderyka Nijakiego, ale ów próbował rok temu uchwalić Protokoły Mędrców Syjonu w formie ustawy i trzeba go było wysłać gdzieś, gdzie już nikt nic bardziej nie może zepsuć.
Słychać było już kolejnych spiskowców: „Niżnyj Nowgorod!”, „Tuła!”, Władywostok!”.
„Zapłacą kiedyś za to” - pomyślał Rusiarewicz. Miał wrażenie, że ktoś z niego kpi.
Na końcu przybyli najważniejsi. Juliusz Płaszczak – znany jako Clausewitz z Legionowa, i ledwie trzymający pion a najczęściej łapiący poziom – Dariusz Mamiński, zwany Dario-Awario.
Dario nie musiał podawać hasła. Ten wysokooktanowy oddech znali wszyscy funkcjonariusze służb – identyfikował Mamińskiego lepiej niż biometria, odcisk palca a nawet sekwencjonowanie DNA.
„Gdzie jesteś mój ukochany Pąsiku. Do nogi!” – wrzasnął Dario. „Już, już biegnę panie ministrze” – dało się słyszeć w oddali głos Pąsika, który dźwigał skrzynkę wódki. Tylko skrzynkę, bo Pąsik wiedział, że narada będzie krótka, więc minister powinien jakoś dociągnąć do końca.
„Witajcie członkowie Zakonu Upustu” – zaczął Rusiarewicz uroczyście. „Na protokolanta dzisiejszego spotkania wyznaczam Pacyngiera. Listę mówców prowadził będzie minister Płaszczak.”
„Toni. Porąbało Cię! Ty już nie jesteś marszałkiem seniorem” – zauważył nieoczekiwanie przytomnie Dario Mamiński. „Jaki protokół i jaka lista? Żadnych śladów naszej konspiracyjnej roboty” – wybełkotał minister od służb, który znał się na konspiracyjnej robocie od czasów młodości, kiedy milicji wyznał, kto malował antysocjalistyczne hasła na znakach drogowych w Sochaczewie.
Milczący dotychczas, jeden z największych intelektualistów w partii, minister Płaszczak postanowił powiedzieć w tej sytuacji coś mądrego: „Nie kłóćmy się. Wszak zebraliśmy się tu po to, aby ustalić, jak ratować Ojczyznę po zejściu” – zaczął. „A jeśli nie będzie zejścia, to musimy zrobić jakieś zajście, które spowoduje zejście” – przedstawił swój sprytny plan Clausewitz z Legionowa.
„Pąsik debilu… zawiozłeś gronkowca do Otwocka?” – wtrącił się z pytaniem Dario-Awario, szukając błędnym wzrokiem swojego wice.
„Tak szefie. Cały kilogram tych fioletowych” – odpowiedział Pąsik.
„Jakich fioletowych?” – zapytał zdziwiony Mamiński.
„No tych gronkowców fioletowych po 14,50 za kilogram, bez pestek” – wyjaśniał dalej Pąsik, ale czuł już, że znowu coś spieprzył.
„Chcesz mi Pąsik powiedzieć, że zawiozłeś winogrona?” – pytał wyraźnie zirytowany szef od służb.
„No przecież napisane było „grona”, to kupiłem i zawiozłem” – zdążył odpowiedzieć Pąsik, zanim butelka po 0.7 czystej Stolicznej rzucona przez Daria, nie przeleciała mu koło głowy.
„Znowu wszystko muszę robić sam. Dochodzenia sam, zarzuty sam, reformę sądów sam i teraz to też sam…” – wtrącił się do ożywionej dyskusji tak zwany magister prawa Zero, który dyskretnie bawił się swoim ulubionym atrybutem spiskowca.
Od tygodnia ostrzył nóż do otwierania kopert. Był na sztuce „Juliusz Cezar”, która natchnęła go zupełnie nowymi pomysłami. Wiedział, że nóż do końca marca będzie ostry jak brzytwa. „Co prawda schody przy wejściu do Senatu to tylko kilka schodków, więc trzeba się szybko uwijać, a teraz Klęczyński zdaje się skorzysta z rampy… Tak trudności zaczęły się piętrzyć. Przeklęty Klęczyński – nawet to próbuje mi zepsuć”- pomyślał.
„A skoro muszę wszystko sam, to po ewentualnym zejściu, ja stanę na czele, a Ty Dario w godzinie zejścia musisz jeszcze internować Kłamliwieckiego, któremu zejście przypiszemy” – ciągnął Zero – „i postawi mu się zarzuty, że działał w grupie zbrojnej, która się zamachnęła na, celem obalenia przemocą.”
„Jak to Ty na czele?!” – zapytał wyraźnie wzburzony Rusiarewicz. „Przecież to ja mam być na czele. Tak ustalaliśmy ostatnio” – dodał.
„No ja też nie wiem, dlaczego Ty i co to w ogóle jest, że mi wydajesz jakieś rozkazy” – nastroszył się Dario, ale zaraz przestał się stroszyć, bo Zero przypomniał mu sygnaturę akt w jego sprawie, które leżą w szufladzie Godzilli na wypadek, gdyby zaistniała konieczność.
„Na czele mogę być tylko ja, bo za mną stoi armia i to nie tylko regularna, bo ta akurat nie ma ani broni, ani amunicji, ale przede wszystkim odnowione Oddziały Partyzantów z Wyciętych Lasów, które zwalczą każdego wroga wewnętrznego” – tu groźnie spojrzał na zebranych – „i zewnętrznego” – nie wiedzieć czemu skupił wzrok na Rusiarewiczu.
„Jego tylko boli noga” – powiedziała niespodziewanie Genowefa Pipek, doświadczona nauczycielka, chwilowo marszałek Sejmu. Jej dawna praca w szkole podstawowej czyniła z niej najlepiej profesjonalnie przygotowanego do pełnienia funkcji państwowych polityka w całym ugrupowaniu.
„Fakt” - powiedział Dario, który odzywał się rzadko, skupiony na pochłanianiu swojego zestawu ratunkowego, a wiadomo – jak się przy tym mówi – można się zachłysnąć. - „Bo Pąsik znowu schrzanił robotę. Najpierw kazałem mu sprowadzić wąglik. I to najlepiej z zagranicy, żeby wszystko było na Ruskich.”
„Skąd mogłem wiedzieć? Wąglik idzie – setki ton. I to z Rosji – palą nim w Kozienicach i na Siekierkach. To też truje!” – bronił się Pąsik.
„Ale wszystkich idioto, a tu chodziło o akcję precyzyjną – tylko Klęczyńskiego – i to miał być wąglik, nie węgiel” – uniósł się Dario nieznacznie. - „On zresztą chyba już u siebie węglem nie pali. Mamy oczywiście w zanadrzu jeszcze od przyjaciół z CIA zatrute czopki, którymi chcieli załatwić kiedyś Castro ale…”
„Przestał w zeszłym roku” – przerwał szefowi Służb Zestalonych Rusiarewicz - „Jak tylko zaakceptował istnienie na świecie elektryczności wywalił kozę i wstawił sobie farelkę. Poza tym kot kichał od dymu.”
„Mam pomysł” – powiedział konstruktywnie Zero – „jak do marca sam się nie.. hmm… nie przejdzie na inną płaszczyznę astralną… to najpóźniej wtedy, … na stopniach Senatu …” - zobaczył, że jakoś pozostali spiskowcy nie nadążają „No co? Kupiłem sześć takich nożyków – była wyprzedaż w Makro, dam wam po jednym”.
„Tak, tak, kiedyś było to na maturze”... „zemsta, zemsta, zemsta na wroga z Bogiem i choćby mimo Boga, spiski, Kordian, pamiętam” - zapałała niespodziewanym entuzjazmem Pipek. Krótka praca w MSW nadała jej zaskakujący rys krwiożerczości. Większy, niż bycie wychowawczynią szóstej C.
„Czyli ustalone” zionął ze swojego kąta sali Dario – a kto obejmie schedę i rolę przywódcy narodu?”
„Triumwirat” - dalej błyszczała maturalną wiedzą Pipek. „Wy we trzech najbardziej się do tej roli nadajecie jako najwierniejsi.. no może nie Naczelnikowi – ale Sprawie” – wybrnęła z godnością. „Tylko wy możecie dumnie ponieść sztandar naszej rewolucji i dać odpór siłom zła czyhającym jak Roland Kieł, żeby powrócić wraz z germańskimi, plutokratycznymi i globalistycznymi eurokratami.” – wycedziła przez zęby Pipek.
„A więc postanowione” - powiedział Rusiarewicz . „Jeśli nie kolano i nie zatrute czopki Daria, wtedy najpóźniej w idy marcowe.. ” – zawiesił głos popisując się jednocześnie starannym klasycznym wykształceniem. Pozostali spiskowcy nie wiedzieli, ale wyniósł je ze szkoły, której tradycja dobrego przygotowania absolwentów sięgała czasów Ochrany i przywoływanego tu cara Aleksandra.
„Czyli triumwirat” - ucieszył się Dario. Wierzył w trójki. Wiedział, że nie ma to jak pół litra we trzech. Zawsze zabraknie.
„Triumwirat” – zgodził się Zero, choć miał na ten temat własne zdanie. „Może da się potem dokupić tych nożyków, jest chyba jakaś promocja.”
„Ja wam pokażę triumwirat” - pomyślał Płaszczak. Wiedział, że ma za sobą armię, wiedział że ma Oddziały Partyzantów z Wyciętych Lasów. Poza tym od dawna przygotowywał się na ten, coraz bliższy dzień. I to starannie. Kupił nawet nieruchomość w Sulejówku.
„Triumwirat” potwierdził głośno – i w duchu dopowiedział: „Ale tylko do maja”.
Marian Jaskrawy