Libia. Nowe tureckie narzędzie szantażu wobec UE

Libia. Nowe tureckie narzędzie szantażu wobec UE
Dzisiaj Turcja nie ma przyjaciół. Z małymi wyjątkami, które nazywają się Katar i być może Rosja. A nie ma ich dlatego, że Recep Erdogan postawił na ekspansję, podboje i krucjatę. Tak będzie wyglądała neoosmańska polityka zagraniczna. 
Kiedy turecki minister obrony Hulusi Akar mówił, że "Libia jest naszym sąsiadem od strony morza", parę tysięcy ludzi zaczęło w Googlach poszukiwać aktualnej mapy basenu Morza Śródziemnego. To, że gdzieś po środku leży grecka Kreta dla Turcji nie ma większego znaczenia. Znaczenia nagle nabrało to, że Turcja włada Cyprem Północnym i wykorzystuje to, żeby kreślić mapy na nowo. Turecki neoimperializm dopiero nabiera rozpędu. A jak się rozpędzi, to dopiero wtedy pokaże swoje prawdziwe oblicze, do którego potrzebuje ulepszonych narzędzi nacisku na świat, ale głównie na Unię Europejską. A Libia jest takim narzędziem.
 
Libia, to piąty na świecie kraj pod względem zasobów ropy naftowej. Jakieś 75 mld baryłek. To wystarczy na eksport ropy przez kolejne 100-120 lat. Ankara od zawsze cierpiała na brak zasobów energetycznych. Importuje 90% swojego zapotrzebowania na ropę. Dziennie zużywa blisko pół miliona baryłek.
 
Ale to nie cel gospodarczy jest głównym powodem tureckiego desantu na Libię. W regionie Morza Śródziemnego odwiecznym rywalem Ankary jest Grecja a ostatnio także Egipt. Posiadanie w swoich zasobach Libii czyni z Turcji gracza, który w ręku ma więcej atutów niż przeciwnicy. I drugi element, który dla rozumienia postawy Turcji wydaje się być kluczowy, Libia jest głównym węzłem szlaków migracyjnych między Afryką i Europą.
 
Nikt tak jak Turcja nie potrafi szantażować Unii Europejskiej kwestią migracyjną. Ma w tej sprawie doświadczenie i kontroluje nazwijmy to syryjski front migracyjny. Ankara świetnie zdaje sobie sprawę z nastrojów, jakie panują na Starym Kontynencie w odniesieniu do chrześcijańskich uczynków miłosierdzia: głodnych nakarmić, spragnionych napoić, nagich przyodziać.
 
Europa boi się nowej fali migracji. Boi się, bo to wbrew pozorom i hasłom o różnorodności zagraża jej spójności. A dlaczego? Ano dlatego, że nowa fala migracyjna w kolejnych krajach członkowskich UE może wynieść do władzy skrajne ugrupowania nacjonalistyczne i populistyczne. A to po prostu oznacza w bliskiej perspektywie koniec projektu pod nazwą Unia Europejska.
 
Mając w ręku Libię, Turcja z pewnością wykorzysta tę sprawę do szantażowania swoich europejskich sąsiadów i grożenia im inwazją imigrantów tym razem na froncie afrykańskim. Mając już dwa fronty w ręku cele szantażu mogą być rozmaite. Od politycznych do gospodarczych. A znając sprawność unijnej dyplomacji trzeba mieć obawy o zdolność do przeciwdziałania. Pamiętać trzeba, co ostatnio powiedział Josep Borrell, szef dyplomacji UE. Nie zdziwię się, jeśli na libijskim wybrzeżu powstaną tureckie i rosyjskie bazy wojskowe. 
 
Tyle tylko, że polityka międzynarodowa nie powinna być grą zdziwień. 
 
 
Ostatnio edytowane czwartek, 16 styczeń 2020 10:23
powrót do początku

Parlament Europejski

Grupy parlamentarne

Komisja Europejska

Rada Europejska

Europosłowie