Czy car z sułtanem ograli Unię Europejską?

Czy car z sułtanem ograli Unię Europejską?

Chory człowiek Europy. Podobno tak o Imperium Osmańskim mawiał car Mikołaj I. W połowie XIX wieku Turcja była terytorialnym Kolosem na glinianych nogach. Carska Rosja zaproponowała nawet ówczesnym mocarstwom jej rozbiór, ale caratowi odpowiedziano, że „chorego się leczy, a nie kroi”. Dzisiaj relacje należącej do NATO Turcji z Rosją zaczynają wyglądać na sojusz strategiczny. 

8 stycznia 2020 roku wydarzyło się coś, co otwiera nowy rozdział w stosunkach międzynarodowych. Rosja i Turcja zaczynają bowiem przejmować kontrolę w znacznej części basenu Morza Śródziemnego. I to w dwóch obszarach. W obszarze gospodarczym za sprawą uruchomienia gazociągu TurkStream i w obszarze politycznym za sprawą wspólnych działań wobec Libii, którą zapewne oba państwa wspólnie będą kontrolowały.

Wizyta Putina w Stambule i spotkanie z Erdoganem, było jak przyjęcie cara na dworze sułtana. Efekty wizyty wyglądają, jak miesiącami, jeśli nie latami, skrupulatnie przygotowywana operacja.

Obaj prezydenci otworzyli system, którym popłyną kolejne miliardy metrów sześciennych rosyjskiego gazu do Europy. Tej samej Europy, która szuka dywersyfikacji dostaw tego surowca i która chce się uniezależnić od rosyjskiego gazu. Z drugiej strony jednym ruchem postanowili otworzyć sobie drzwi do basenu Morza Śródziemnego, grając pierwsze skrzypce w sprawie konfliktu libijskiego. „W obecnych krytycznych warunkach i w świetle celów określonych w odpowiednich rezolucjach Rady Bezpieczeństwa ONZ postanowiliśmy przejąć inicjatywę i jako mediatorzy wezwać wszystkie strony w Libii do zaprzestania działań wojennych” – oświadczyli prezydenci Rosji i Turcji, przy okazji ogłaszając zawieszenie broni, które rozpocznie się w niedzielę 12 stycznia o północy.

Dzień wcześniej, we wtorek 7 stycznia, Josep Borrell, odpowiedzialny za politykę zagraniczną UE, odrzucił turecką pomoc wojskową dla Libii jako "ingerencję zagraniczną" podczas konferencji prasowej po swoim nadzwyczajnym spotkaniu z ministrami spraw zagranicznych Francji, Włoch, Niemiec i Wielkiej Brytanii.

UE jest głęboko przekonana, że "nie ma militarnego rozwiązania kryzysu libijskiego", ostrzegając, że "przedłużający się konflikt rozprzestrzeni niestabilność w całym regionie i zwiększy zagrożenie terroryzmem" - wskazali we wspólnym oświadczeniu unijni dyplomaci.

W środę 8 stycznia przewodniczący Rady Europejskiej Charles Michel obiecał, że Unia Europejska "zintensyfikuje" swoje wysiłki na rzecz powstrzymania "niepokojącej eskalacji wojskowej" w Libii. A to wszystko po spotkaniu w Brukseli przewodniczącego Michela i innych przywódców UE z Fayezem al-Sarrajem, premierem uznawanego przez ONZ rządu Libii.

Co robią Putin z Erdoganem kilkadziesiąt minut później? Ogłaszają zawieszenie broni w Libii.

W wymiarze geopolitycznym wspólne oświadczenie Putina i Erdogana o zawieszeniu broni w Libii jest podręcznikowym dowodem na koniec wpływów UE w tym kraju. Używając poetyki bliższej tradycji osmańskiej, można powiedzieć, że w porównaniu z głosem cara i sułtana szef Rady Europejskiej oraz unijna dyplomacja zaśpiewała w chórze… falsetem.

Rosja od dawna wspiera Khalifę Haftara, byłego generała armii, którego siły od początku ubiegłego roku oblegają Trypolis, stolicę Libii, w celu przejęcia kontroli nad krajem od uznanego przez ONZ rządu premiera Fayeza al-Sarraja, a Turcja właśnie wysłała siły wojskowe wspierające Sarraja i jego rząd. Używając języka Twittera można byłoby napisać krótko: I czego nie rozumiecie? Czy stabilność Libii może zapewnić UE, czy też patroni i sponsorzy dwóch walczących stron, którzy z pewnością dogadali się między sobą co do podziału tego ciasteczka. Znając polityczną ekspansywność Moskwy i Ankary dogadali się nie tylko w sprawie ciasteczka, ale także w sprawie znacznej części śródziemnomorskiego tortu.

Nowy sojusz rosyjsko-turecki pokazuje sprawność. W obliczu chaosu wywołanego polityką Trumpa na Bliskim Wschodzie Putin z Erdoganem postanowili w tym bałaganie, zająć kawałek przestrzeni, a UE nie była w stanie w jakikolwiek sposób na to zareagować.

W obszarze public relations pokazuje przewidywalność. "Jesteśmy głęboko zaniepokojeni eskalacją napięcia między Stanami Zjednoczonymi a Iranem, a także jego negatywnymi konsekwencjami dla Iraku", stwierdzili Erdogan i Putin, określając operację USA z 3 stycznia jako "akt podważający bezpieczeństwo i stabilność w regionie". Nikt już nie pyta o rosyjskie i tureckie działania w Syrii. Tu też się dogadają. I tym samym stają się bardziej przewidywalni niż szalony prezydent USA, który w jednym tweetcie straszy Iran, że go prawie zmiecie z powierzchni ziemi a w drugim grozi atakami na zabytki kultury. Być bardziej przewidywalnym od Trumpa, to nie jest we współczesnej polityce osiągnięcie nadzwyczajne, bo od prezydenta USA bardziej przewidywalny wydaje się nawet Antoni Macierewicz, ale jednak osiągnięcie.                                

Unia Europejska jeszcze walczy. Przewodniczący Rady Europejskiej Charles Michel odwiedzi w sobotę w Stambule prezydenta Recepa Erdogana. Po tym spotkaniu Michel uda się do Kairu na spotkanie z prezydentem Egiptu Abdel-Fattahem al-Sissim. Co UE może zaproponować jako alternatywę dla zawieszenia broni w Libii? Czyż nie tego wszyscy chcieli? Rosja i Turcja twierdzą przecież, że prezentują "silne zaangażowanie na rzecz suwerenności, niepodległości, integralności terytorialnej i jedności narodowej Libii".

Jest jedno wyjście, ale brzydkie. Egipt może naciskać na gen. Haftara, aby ten nie przyjmował turecko-rosyjskiej propozycji rozejmu. Ale Rosja też może Haftara nacisnąć. Pytanie, kto będzie naciskał skuteczniej.

Do tego Ankara potępiła spotkanie, które odbyło się w czwartek między Grecją, Francją, administracją Greków cypryjskich, Egiptem i Włochami przeciwko niedawnemu porozumieniu w sprawie wytyczenia granic morskich między Turcją a Libią.

Władze w Ankarze podkreślają, że protokoły ustaleń podpisane przez Turcję i libijski uznany przez ONZ rząd porozumienia narodowego (GNA) są zgodne z prawem międzynarodowym.

W dniu 2 stycznia parlament turecki ratyfikował wniosek upoważniający rząd do wysłania wojsk do Libii w następstwie porozumień w sprawie współpracy wojskowej i granic morskich we wschodniej części Morza Śródziemnego, które zostały zawarte 27 listopada między Ankarą a libijskim rządem GNA. Porozumienia te były odpowiedzią na próby odsunięcia na bok Turcji i Tureckiej Republiki Cypru Północnego (TRNC) we wschodniej części basenu Morza Śródziemnego - oświadczył turecki MSZ.

Podkreślono również, że Ankara ma swój udział w projektach, które jej dotyczą, ponieważ posiada najdłuższą linię brzegową w regionie Morza Śródziemnego, oraz że jest przygotowana do współpracy ze wszystkimi krajami w regionie z wyjątkiem administracji greckiej na Cyprze.

Na domiar złego pomimo europejskich wysiłków na rzecz dywersyfikacji źródeł energii, wiele krajów europejskich jest nadal uzależnionych od rosyjskiego gazu. Nowy gazociąg TurkStream zależności tej nie zmniejsza, a wręcz przeciwnie.

TurkStream prowadzi z Rosji do Turcji, zaczynając od stacji kompresorowej w pobliżu Anapy w Rosji. Następnie przecina Morze Czarne i zatrzymuje się w Kıyıköy na północny-zachód od Stambułu. Rurociąg biegnie pod Morzem Czarnym przez prawie 230 kilometrów na wodach rosyjskich, a następnie wpływa na wody tureckie, gdzie ciągnie się przez kolejne 700 kilometrów.

Tak naprawdę TurkStream składa się z dwóch równoległych rurociągów. Jeden z nich połączy się z istniejącą turecką siecią gazową w Luleburgaz. Drugi będzie budowany do granicy turecko-europejskiej, gdzie zostanie połączony z systemem rurociągów transbałkańskich. Linia ma zdolność do przesyłu 31,5 mld metrów sześciennych gazu ziemnego rocznie.

Uruchomienie nowego gazociągu to wygrana tych, którzy uczestniczyli w jego budowie i będą uczestniczyć w rozbudowie, czyli Rosji, Turcji, Bułgarii i częściowo Serbii. Wśród przegranych jest Polska i Słowacja. Zostaniemy pozbawieni taryf tranzytowych, ponieważ ukraińska trasa tranzytowa gazu stopniowo traci na znaczeniu.

Niektórzy porównują współczesne balansowanie tureckich polityków między Zachodem a Wschodem do sytuacji z okresu II wojny światowej, gdy Ankara musiała zręcznie poruszać się między Aliantami a państwami OSI. Tym razem Ankara zbliża się do Moskwy.

Relacje Republiki Turcji i Federacji Rosyjskiej uległy znacznej poprawie po 2003 roku, kiedy to pogorszyły się relacje turecko-amerykańskie. Turcja nie wyraziła wtedy zgody na udostępnienie wojskom amerykańskim baz na swoim terytorium w celu przeprowadzenia ataku na Irak. Poza siedmioma miesiącami napięć na przełomie 2015/2016, kiedy to turecki myśliwiec F-16 zestrzelił rosyjski samolot SU-24, który naruszyć miał turecką strefę powietrzną, co doprowadziło nawet do zerwania stosunków dyplomatycznych, współpraca turecko-rosyjska jest coraz bliższa i intensywniejsza.

W kwietniu 2018 roku prezydenci Turcji i Rosji oficjalnie zainaugurowali rozpoczęcie budowy pierwszej w Turcji elektrowni atomowej. To efekt współpracy rosyjsko-tureckiej. Elektrownia ma zacząć działać w 2023 roku. W tym samym czasie doszło także do ostatecznego porozumienia w sprawie sprzedaży Turcji rosyjskich rakiet przeciwlotniczych S-400. Teraz otwierają gazociąg i podejmują współpracę w północnej Afryce.

W tej wzmożonej przyjaźni cara z sułtanem być może leży także fragment odpowiedzi na pytanie, dlaczego Turcja była na londyńskim szczycie NATO tak bardzo przeciwna gwarancjom bezpieczeństwa dla Polski i krajów bałtyckich na wypadek rosyjskiej agresji.

Dlatego, że interesy Turcji leżą dzisiaj w całkiem innym rejonie świata i Turcja nie robi ich z Polakami.

Ostatnio edytowane poniedziałek, 13 styczeń 2020 22:34
powrót do początku

Parlament Europejski

Grupy parlamentarne

Komisja Europejska

Rada Europejska

Europosłowie